Bycie wariatem na wsi ma jedną ogromną zaletę: żadna sąsiadka nie próbuje mnie ożenić ze swoją wnuczką. Dzięki temu oszczędzam sporo czasu. Gdy zamieszkałem na wsi i nie byłem jeszcze wariatem podług dobrosąsiedzkiej definicji, ciągle chcieli, żebym zawarł z kimś związek małżeński, żebym klepnął sakrament, żebym po chrześcijańsku PRZYBIŁ PIĄTKĘ demografii. Mówiłem sąsiadom, że jestem Żydem, licząc na wrodzony polski antysemityzm. Nie podziałało. Mówiłem sąsiadom, że Boga nie ma, licząc na wrodzony polski katolicyzm. Nie podziałało. Podziałało dopiero, kiedy powiedziałem, że zarabiam na życie PISZĄC KSIĄŻKI. Wtedy moi dobrosąsiedzi uznali, iż wariat jestem i szkoda na mnie marnować całkiem udane i stuprocentowo niezamężne wnuki.
wtorek, 5 lipca 2011
Bycie wariatem
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz