środa, 17 sierpnia 2011

Ach, migotliwa tętnica nicości

Droga numer 4, droga numer 1, droga numer 13, czerwone i białe światła, linie na asfalcie ciągnące się w nieskończoność, miraże w lusterkach, blask rozpuszczony w gorącym, czarnym powietrzu, rozjazdy, zielone tablice z nazwami, obwodnice i wiadukty, sploty asfaltowych wstążek, wśród których biją serca miast, sznury ciężarówek jak kolosalne pociągi, ciągnących za sobą pasma smrodliwego cienia, błędne ogniki obłąkańców lewego pasa. Tak, tak, ostateczna samotność autostrady, gdy przez kilka godzin nie widać żywej duszy, jedynie skondensowane człowieczeństwo z jego obsesyjną potrzebą ruchu i zwycięstwa nad nieskończonością. Nic, tylko płaskie profile, ledwo cielesne plamy za szybami, ogniki papierosów albo dłubanie w nosie. Chyba że trafia się na stację benzynową, gdzie wszyscy wyglądają na zmęczone potencjalne ofiary i ożywionych ruchliwych rzezimieszków, a ślepe cielska ciężarówek na tle granatowego nieba przypominają wielkie głazy.  To wszystko jest ledwo żywe, jakby zużywało resztki sił, i jednocześnie martwe, mechanicznie niczym perpetuum mobile, którego celem pozostaje przetrzymanie wieczności. (...) Ach, migotliwa tętnica nicości, ach, wspomnienie najstarszych czasów, gdy byliśmy na świecie bezdomni, gdy przestrzeń przerażała ogromem. Teraz irytuje nas nieuchwytnością.